|
Wspomnienie z podwórka - Magdalena Lasocka
II miejsce w konkursie na "Wspomnienie z podwórka"
Wakacje… Świadectwo – to takie najpopularniejsze, czyli bez czerwonego paska, cieszy. Cieszy przede wszystkim dlatego, bo oprócz wydrukowanej formułki: „otrzymała promocję do klasy piątej” zawiera treści niedrukowane: „laba”, „zabawa”, „odpoczynek” i takie tam, podobne.
Godzina siódma rano – jak miło o tej porze się obudzić i nie mieć w głowie nakazu pójścia do szkoły – aż chce się wstać! I co tu dalej robić? Śniadanie? Na szybko, nie ma czasu, jest tyle spraw do załatwienia. Kartka od mamy przypięta do korkowej tablicy zdaje się nieco krzyczeć: „Jak zjesz śniadanie, możesz wyjść na dwór, tylko klucze zostaw u cioci. Mama.” Dlatego tym szybciej pochłaniam trzecią kanapkę z dżemem, w jakimś bliżej nie wytłumaczalnym pośpiechu zamykam drzwi, klucze oczywiście zostawiam u cioci (zaprzyjaźniona sąsiadka) i zbiegam ze schodów tak szybko, jak tylko potrafię – a ostatnio nauczyłam się zbiegać po 3 schody naraz! Brama. Kolejna klatka schodowa. I tu już tak szybko sobie nie radzę – muszę tylko wejść na trzecie piętro. To nic, że trudno złapać oddech (wbiegam bez chwili zatrzymania, po dwa schody!), to nic, że jestem czerwona jak burak, to nic… bo jestem u mojej przyjaciółki Karoliny.
- Gotowa? – pytam nieco zmienionym głosem, stale próbując uspokoić oddech.
- No. Masz gumę? – pyta Karola.
- Nie mam, gdzieś wsadziłam, weź swoją.
***
Ok., przyznaję, do dziś jestem totalną bałaganiarą! Mnie to nie przeszkadza, a mąż się przyzwyczaja…
***
I już zbiegamy na dół, na dwór… Jeszcze jest chłodno – ogólnie w naszym podwórku zawsze jest chłodno – słońce praktycznie tu nie zagląda – ot, podwórko jakich wiele w łódzkim śródmieściu – czyli typowa studnia – z każdej strony trzy piętra plus strych. Dobrze, że po środku jest duży trawnik, a na nim wielki kasztanowiec, lipa, dzika jabłoń i głóg, który kwitnąc na wiosnę stroi ten nasz śródmiejski kawałek zieleni w różową kokardę. Oprócz tego na podwórku mamy kilka zdrowych krzewów dzikiego bzu, wątły ligustr i niewiele większa od niego kalina. Wśród tych drzew stoi nieco zniszczona lecz cały czas spełniająca swoją rolę – huśtawka-równoważnia. Są jeszcze wkopane w ziemię opony, piaskownica, dwie ławki (jedna zielona, z oparciem, druga bliżej nieokreślonego koloru – może brązowego? – bez oparcia, tej nie lubimy!) i wędrujący po całym podwórku trzepak. Naszym ulubionym miejscem jest huśtawka, zawsze siadamy tak, by złapać równowagę i… siedzimy i gadamy. Wspominamy wczorajszą szkolną akademię, opowiadamy o tym, co działo się w naszych klasach; Karola jest młodsza ode mnie o rok. Jak zwykle nie możemy się nagadać. Postanawiamy, że zagramy w gumę. W sumie to dobrze, że mamy tą Karoli – jest dłuższa, a jak jesteśmy tylko we dwie – to dłuższa jest lepsza, bo możemy ją zaczepić o rynnę (moją gumę, krótszą, zaczepiamy o głóg, tylko że niewygodnie skacze się na piasku…).
- W co gramy? – pytam stając w gumie, naprzeciwko rynny.
- Rzymskie.
I tak Karola skacze jedynki, dwójki, trójki, czwórki, piątki (te są dość trudne, zwłaszcza jak się ma sandałki zapinane na kostce), szóstki i tak do dziesiątek. Mogłaby skusić… Teraz idzie męczko z bambinem. To jest jazda – od jedynek do dziesiątek i od dziesiątek do jedynek – bez przerwy, cały układ! Jest! Skusiła na piątkach mimo że ma tenisówki! To teraz ja – Karola wchodzi w gumę. Kosteczki? Pikuś, od dawna jestem w tym niepokonana – pierw podstawa, powoli, potem męczko z bambinem. I co teraz? Łydki? Ok., to samo na łydkach. Kapituluje na trójkach. Teraz kolej na Karolę. Przechodzi! Przechodzi też łydki, choć tu ustalamy, że po męczku jest odpoczynek. Bambino też ma zaliczone. Oczywiście i tak cały czas plotkujemy. Uwielbiamy w ten sposób spędzać czas, razem, na podwórku. Kolanka – no tu już nieco trudniej, wiadomo. Samo męczko. Skucha! Na dwójkach! Wskok i wyskok – pokonują Karolę! Ja przechodzę kolanka bez zająknięcia, ale zatrzymuję się na udach. Trójki. Naskok na obie gumy jednocześnie, jedna noga na jednej gumie. Trudne! Karola też tu dochodzi. Ba – nawet dochodzi do dychy. Odpuszczamy męczko. Pas. W pasie jest już nieco inaczej; przeskok przez obie gumy, wskok i wyskok bokiem – na inne ewolucje już się nie decydujemy. Paszki, czyli jakaś kosmiczna przekładanka gumy pod pachami, wygląda co najmniej dziwnie! Szyjka – to jest proste! Guma pod brodą, przejście z jednej strony na drugą i powrót – chociaż jak się okazuje, wcale nie takie proste i nie do przejścia za każdym razem! A Karola przechodzi. I ostatnia partia – powietrze. Łapki w górę, i klaskanka: tydzień ma siedem dni, są to takie dni, jak: (skakanie wkoło, guma pod pachami) poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota, niedziela. Dobra, kończymy, Karola wygrała. Tak naprawdę nie liczymy tych naszych wygranych i przegranych. Najfajniejsze jest to, że nie musimy kisić się w domu, mamy doskonałe zajęcie podwórkowe. Czasem dołącza do nas Justyna – wtedy nie musimy zaczepiać gumy o nic. Jak jeszcze wyjdzie Iza – to dobieramy się w pary i „robimy debla”. Zgadnijcie – z kim zawsze jestem? I która para wygrywa?
- Gramy jeszcze w greckie? Albo popularne? – pytam.
- Nie, chodź na huśtawkę.
I tak niemal codziennie. Guma to jest fantastyczny wynalazek!
***
Kto dziś gra w gumę? No kto? Rzymskie, Greckie, Popularne… Brzmi dość znajomo, choć to zupełnie inna bajka, jakże odmienna od tej, w której dziś żyjemy. A może to już baśń…?
|
|
|
|
|
|
|